16 lutego 1938 roku Dąbrowszczacy skierowani na front Estremadurski otrzymali zadanie zdobycia frankistowskich pozycji na wzgórzach Sierra Quemada pod miejscowością Peraleda del Zaucejo. Bitwa była jednocześnie chrztem bojowym dla nowopowstałej w ramach Batalionu Palafoxa żydowskiej Kompanii im. Naftalego Botwina (w jednostce oprócz żydowskich ochotników – w dużej mierze polskiego pochodzenia – byli także Polacy, Arabowie i Hiszpanie). Bitwa obnażyła wiele słabości Brygad Międzynarodowych i zakończyła się masakrą żydowskiej kompanii, w której zginęło – w zależności od relacji – od 50 do 80 procent żołnierzy.
Poniżej przytaczamy wspomnienia walki pod wzgórzem Sierra Quemada autorstwa Mariana Borenszteina, Edmunda Marciniaka z kompanii Botwina, oraz Mieczysława Broniatowskiego z Batalionu Mickiewicza.
Marian Borensztein
Plan operacji przewiduje: przedrzeć się przez ufortyfikowany łańcuch górski Sierra Quemada, zdobyć Korodobę, dojść do granicy portugalskiej i przeciąć teren zajęty przez faszystów. Zdezorientować nieprzyjaciela, związać jego siły, a tym samym odciążyć front Walencji, poważnie zagrożony. Zadanie zostaje podane do wiadomości wszystkim żołnierzom, rozdaje się dodatkową amunicję, granaty, i „żelazne” porcje żywnościowe.
Na prawym skrzydle atakuje brygada włoska imienia Garibaldiego, na lewym skrzydle rezerwa hiszpańska. Cicho wyrusza kompania za kompanią, batalion za batalionem w kierunku pozycji faszystów. Komenda dowódcy wysuwa kompanię Botwina na czoło. W rozwiniętym szyku bojowym 120 ludzi sunie długim wężem do siodła górskiego – kierunku ataku. Uzbrojenie ich przedstawia zbiór muzealny. Od nowoczesnych karabinów zdobytych na faszystach […], poprzez strzelby myśliwskie i zwykłych pistoletów. Są tacy, których całe uzbrojenie stanowi bagnet lub nóż. Tych przydzielono do sekcji sanitarnej do czasu zaopatrzenia w zdobyczną broń […]. Źle uzbrojeni „Botwinowcy” są niespokojni, ale dowódcy wskazują im kierunek, tam w górach weźmiemy broń faszystów.
Zamiera oddech, przycisza się krok, każdy myśli o wielkiej chwili – chrzest bojowy Botwina, a zadanie tak ciężkie i odpowiedzialne. Kompania posuwa się pewnie, prowadzi ją doświadczony w bojach dowódca Karol Gutman i komisarz [Eugeniusz] Szyr. Już tylko 500 metrów dzieli nas od wroga […]. Widać już na szczytach gór faszystowskie pozycje. Jeszcze 200 metrów i pełne zaskoczenie, weźmie ich niespodzianie.
Nagle grobową ciszę przerwało szczekanie psa u faszystów. Spostrzegli nas. Na pozycjach wroga wybuchła panika, otwierają bezładną strzelaninę ze wszystkich rodzajów broni lekkiej i ciężkiej. Uzbrojenia mieli w bród. Strzały nas nie rażą, padają daleko za nami, tam skąd spodziewali się natarcia, a my już byliśmy u podnóża góry. Padają jednak ofiary. Zbłąkana kula trafia Ali Abdul Chalika w brzuch. Ali przyklęka i tak pozostaje martwy na miejscu […]. Karabin z jego zaciśniętej ręki wyjmuje towarzysz walki – młodzieniec żydowski deportowany z Palestyny Beniamin Eksztein. Ginie i on zaledwie kilka godzin później bohaterską śmiercią w walce z marokońską kawalerią. Nie zdjąwszy karabinu z pleców, pada chwilę później Zysman – młodzieniec z Polski. Kula przerwała i jego młode życie. Swoim ciałem zakrywa karabin. Delikatnie odsuwa go na bok krawiec z Mińska Mazowieckiego Abram Minc – nie posiada broni palnej, musi wziąć karabin. Co myśleli w tej chwili Eksztein, Minc i inni żołnierze wyjmując broń z martwych rąk poległych towarzyszy, trudno określić, nigdy ich o to nie pytałem […].
Ostatnie ciemności nocy rozrywa blask zielonej rakiety – sygnał do ataku dany. Lawina nienawiści i niepomszczonych krzywd runęła na głowy faszystów […]. Upojeni zwycięstwem suną „Botwinowcy” jak huragan na faszystów łamiąc i niszcząc wszelki opór po drodze. Jedna myśl kieruje wszystkimi: naprzód.
Pogoń trwa, „Botwin” posuwa się dalej w teren, nie spostrzegając, że oderwał się od reszty atakujących jednostek. Nagle znajduje się na samej wysuniętej pozycji bez osłony na skrzydłach. Część zapaleńców posuwa się jeszcze i traci kontakt z kompanią. Brygada Dąbrowskiego w pełni wykonała swoje pierwsze zadanie bojowe. Inne Brygady nie zdołały jednak przełamać pierwszych linii ogniowych wroga. To umożliwiło wrogowi szybkie przegrupowanie swych sił i rozpoczęcie kontrataku […].
Hordy Marokańskiej kawalerii rzucone do kontrataku uderzają oskrzydlającym ruchem na najbardziej wysunięte do przodu grupki Dąbrowszczaków. Kilku Botwinowców zostaje nagle otoczonych przez szwadron Marokańczyków. Przeważają tam „Palestyńczycy” – deportowani młodzi bojownicy. Wśród nich są Jeffe, Dynez, Eksztein, Sztadler, Efroim i wielu innych. Ratunku dla nich nie ma – odsiecz nie zdąży na czas […]. Krótka walka. Wystrzelono ostatnie naboje. Wróg wyciąga swe łapy, ale huk granatów rozrywających ciała młodych bojowników daje mu odpowiedź. Oddają swe życie, ale nie tanio. Rozrywają się własnymi granatami, ale ginąc zabijają dziesiątki otaczających ich faszystów.
Mieczysław Broniatowski
Kawaleria zaatakowała batalion Palafoxa i odcięła go od nas. Kompania im. Naftalego Botwina została całkowicie rozbita, reszta wycofała się.
Nie wiem, dlaczego przydzielono do tej kompanii dwudziestu kilku nowo przybyłych do Hiszpanii ochotników, w większości bezpośrednio z Polski, którzy nie otrzymali broni. Podobno liczono na zdobycie karabinów na nieprzyjacielu. Do dziś nie wyjaśniono, kto był za tę karygodną decyzję odpowiedzialny. Ci bezbronni żołnierze, idący w jednej grupie na końcu kolumny nacierającej – jako rezerwa a może odwód? – zostali najpierw zaatakowani przez faszystów wypartych na prawym skrzydle przez 1 Batalion im. Jarosława Dąbrowskiego. Zrobiło się zamieszanie. Zanim zdołano opanować sytuację, nadciągnęła marokańska kawaleria. Trzecia kompania naszego bataliony odparła atak. Dowódca batalionu Palafoxa na czele nielicznego oddziału zaatakował moros. Odrzucono ich, ale kilku jeźdźców zawróciło, otoczyło Jana Tkaczowa i Stanisława Tomasiewicza (Mikołaja Dwornikowa) – dowódcę i komisarza batalionu – zasiekli ich i pierzchli z pola walki.
Pododdziały naszego batalionu osłaniały odwrót. Batalion zajął pozycję na wzgórzu, a nasz pluton powstrzymywał już trzeci z kolei kontratak kawalerii. Odparliśmy jednych, a tymczasem drudzy zaszli nas od tyłu, zsiedli z koni i podchodzą tyralierą. Górzysty teren, pełen naniesionych kamieni, uniemożliwiał jazdę konną. Zarzuciliśmy ich granatami i ruszyliśmy do ataku na bagnety […]. Wygraliśmy walkę, kawalerzyści uciekli bez koni, a my przedostaliśmy się wreszcie do swoich.
Nasza Brygada zdobyła pozycję w paśmie górskim Sierra Quemada i posunęła się do przodu kilka kilometrów w kierunku Badajoz, leżącego na granicy z Portugalią. Niestety inne jednostki nie rozpoczęły jednocześnie działań ofensywnych, nie związały nieprzyjaciela na skrzydłach brygady i dlatego musieliśmy wycofywać się z tak ciężko zdobytych pozycji, ponosząc niepotrzebnie straty.
Edmund Marciniak
Moja kompania [Botwina], upojona sukcesem, z entuzjazmem poszła do przodu bez osłony. Rozzuchwalona oderwała się kilometr czy dwa. Tam w zagajniku oliwek stał szwadron kawalerii [marokańskiej]. Jak ta kawaleria wyskoczyła, to tylko głowy fruwały. Nie było czym zareagować, karabiny były z tyłu. Tam poszło w okamgnieniu pół kompanii.
Okazało się, że przed naszą zdobytą górą była niższa góreczka i ta nasza kampania żydowska zajęła ją, o czym z tyłu nikt nie wiedział. W pewnym momencie oni się poczuli tam zagrożeni, bo nie widzieli nikogo z boku, i zaczęli się wycofywać. Myśmy dali ognia, bo myśleliśmy, że to faszyści atakują. Zdziesiątkowaliśmy ich. Zanim po linii poszło: „Nie strzelać, to nasi” – strzelanina trwała z pięć minut, a tak to można wystrzelać cały batalion. Oni się nie kryli, bo szli do swoich. Zrobiło się potwornie – strzelałem do swoich, do własnej kompanii, a starałem się strzelać dobrze. Zrobiła się taka gęsta cisza. Bezgraniczne poczucie winy.