Opór wobec „dekomunizacji” – punkt zwrotny w lewicowej polityce historycznej

Michał Kowalczyk

Pod koniec maja Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie wydał orzeczenia przywracające „zdekomunizowanych” patronów warszawskich ulic. Jeśli wyroki się uprawomocnią, to już wkrótce na swoje miejsce powrócą nazwy takie, jak m.in. Dąbrowszczaków, Armii Ludowej, Związku Walki Młodych czy Tołwińskiego. To nie pierwsze tego typu rozstrzygnięcia – wcześniej podobne wyroki zapadły w Gdańsku i Olsztynie. Formalny sukces to jednak nie jedyne osiągnięcie trwającej od kilku lat batalii przeciwko „dekomunizacji” przestrzeni publicznej.

Wyroki sądów administracyjnych wydawane w ostatnim czasie w sprawie zmian nazw ulic w związku z tzw. dekomunizacją dały nadzieję, że ideologiczna ofensywa prawicy na polu pamięci historycznej może zostać, przynajmniej częściowo, zatrzymana. Chociaż uzasadnienia orzeczeń w poszczególnych miastach się różnią, a większość z nich nie odnosi się do kwestii historycznych (wyjątek stanowią wyroki wydawane przez Wojewódzki Sąd Administracyjny w Olsztynie), to wszystkie te rozstrzygnięcia są niewątpliwym sukcesem osób, które od kilku lat prowadziły działania w obronie poszczególnych patronów ulic lub przeciwko procesowi „dekomunizacji” w ogóle. Prawie pewny (wojewodowie odwołują się od wyroków i sprawy rozstrzygnie Naczelny Sąd Administracyjny) powrót nazw ulic w niektórych miastach zdaje się jednak nie być jedynym osiągnięciem środowisk współtworzących ten opór.

„Dekomunizacja” krok po kroku

Aby przybliżyć dynamikę procesu „dekomunizacji” i ewolucję stosunku poszczególnych aktorów życia politycznego, posłużę się przykładem ulicy Dąbrowszczaków na warszawskiej Pradze. Jest to z jednej strony przypadek mi bliski ze względu na moje zaangażowanie w kampanię „Łapy precz od ul. Dąbrowszczaków, z drugiej natomiast zdaje się on dobrze obrazować kolejne fazy prób wymazywania lewicowej pamięci historycznej z przestrzeni publicznej. Można na tym przykładzie wskazać również na działania, które podejmowane były w reakcji na te próby i które przyczyniły się do korzystnego rozwiązania sytuacji.

Początki fali „dekomunizacji” zatrzymanej w minionych tygodniach sięgają czerwca 2015 roku. Wówczas grupa warszawskich radnych Prawa i Sprawiedliwości wystąpiła z wnioskiem zmiany kilkunastu ulic. Wśród nich była m.in. ulica Dąbrowszczaków. Wówczas, w reakcji na doniesienia medialne o planach zmiany nazwy ulicy powstała kampania „Łapy precz od ul. Dąbrowszczaków”.

Proponowany zakres zmian radni uzasadniali konsultacjami z Instytutem Pamięci Narodowej, zbywając w ten sposób zarzuty kwestionujące zasadność jednoznacznego łączenia wytypowanych patronatów z komunizmem. Radni z rządzącej w Warszawie Platformy Obywatelskiej na posiedzeniach Komisji ds. Nazewnictwa Miejskiego w dyskusjach na ten temat wstrzymywali się od głosu i wiele wskazywało na to, że do zmian może dojść.

W kwietniu 2016 roku niemal jednogłośnie (jedna posłanka wstrzymała się od głosu) Sejm przyjął ustawę o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej, czyli tzw. ustawę dekomunizacyjną. Według jej przepisów lokalne władze samorządowe miały 12 miesięcy (od września 2016 do września 2017) na zmiany nazw, które „upamiętniają osoby, organizacje, wydarzenia lub daty symbolizujące komunizm”. Po upływie tego czasu wojewodowie mieli otrzymać możliwość wydawania zarządzeń zastępczych zmieniających nazwy ulic, jeśli lokalne władze nie dokonałyby tych zmian lub jeśli ich zakres byłby – w opinii wojewody i IPN-u – niewystarczający. Do ustawy nie załączono bowiem listy nazw ulic, które powinny zostać zmienione – wyłączne prawo do opiniowania, jakie nazwy miałyby podpadać pod przepisy ustawy (czyli „symbolizować komunizm”) otrzymał IPN.

W ciągu tych 12 miesięcy władze samorządowe zachowywały się różnie. Część z nich była do tego stopnia przerażona perspektywą interwencji wojewody lub przekonana do idei „dekomunizacji” przestrzeni, że wykazywała się dużą nadgorliwością w przeprowadzaniu zmian – czasem usuwając lub planując usunąć nawet takich patronów, których nie rekomendował do zmiany IPN (np. Ludwika Waryńskiego czy Stefana Okrzeję). Inne próbowały złagodzić skutki ustawy poprzez podmienianie nazw ulic na… takie same nazwy ulic. Znalezienie innej zasłużonej osoby o takim samym nazwisku lub wymyślenie nowego uzasadnienia dla upamiętnienia określonej daty bywało częstą strategią (wszakże ul. 22 lipca nie musi upamiętniać ogłoszenia manifestu PKWN, a np. przypominać o nadaniu Konstytucji Księstwu Warszawskiemu przez Napoleona lub o ustanowionym w 2016 roku przez papieża Franciszka dniu św. Marii Magdaleny). Najbardziej osobliwy pomysł miały władze gminy Tuchomie na Pomorzu, które przemianowały ulicę Mariana Buczka na Buczka, czyli po prostu małego buka, drzewa. Niektórymi z tego typu zmian wojewodowie nie byli usatysfakcjonowani i będą one przedmiotem sporów w sądach administracyjnych. Część władz samorządowych natomiast, w znacznej mierze za sprawą głosów mieszkanek i mieszkańców, ograniczyła zakres zmian do minimum i pozostawiła znaczną część nazw rekomendowanych do zmiany przez IPN.

Przypadek warszawski jest dość specyficzny. Właściwie do połowy 2017 roku nie było wiadomo do jakiego stopnia rządząca w stolicy PO będzie chciała przeprowadzić „dekomunizację”. Dopiero w maju Rada m. st. Warszawy ogłosiła, że lista ponad 30 nazw ulic proponowanych przez radnych do zmiany PiS została skrócona do 13 (usunięto z niej wówczas m.in. Dąbrowszczaków). Przeprowadzono wówczas konsultacje społeczne, w których warszawianki i warszawiacy opowiedzieli się w znacznej większości przeciwko zmianom. Ostatecznie zmieniono sześć nazw, aczkolwiek znaleziono patronów o identycznych nazwiskach, by zaoszczędzić problemów mieszkańcom i mieszkankom.

Od września 2017 ustawa miała być realizowana przez wojewodów. Mogli oni nie tylko typować nazwy ulic do zmiany, ale również nadawać nowe nazwy bez konieczności konsultowania z kimkolwiek tych decyzji. W Warszawie poprzez zarządzenia zastępcze Wojewoda Mazowiecki Zdzisław Sipiera zmienił nazwy 50 ulic (47 w listopadzie, kolejne 3 w grudniu). Za „symbolizujących komunizm” uznano wówczas nie tylko Dąbrowszczaków, ale również Armię Ludową, Stanisława Tołwińskiego (twórcę Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej i pierwszego powojennego Prezydenta Warszawy), wiele osób poległych w walce z hitlerowskim okupantem, a także osoby zasłużone dla nauki i kultury (m.in. Oskara Langego, Stanisława Kulczyńskiego, Sylwestra Kaliskiego czy Leona Kruczkowskiego).

Wyroki wydawane od końca marca przez wojewódzkie sądy administracyjne są wynikiem zaskarżeń decyzji wojewodów przez lokalne władze samorządowe. Co ciekawe i istotne – w znacznej mierze przez władze wywodzące się ze środowisk politycznych, które jeszcze rok, dwa lata wcześniej opowiedziały się za „dekomunizacją”.

Trzy spory o „dekomunizację”

Konflikt wokół „dekomunizacji” i trybu jej przeprowadzania odbył się na trzech płaszczyznach. Pierwsza to spór o fakty historyczne i narrację o nich. Na tym polu głównym aktorem, z którym musiały się mierzyć środowiska stawiające opór narzuconym zmianom, był IPN wraz ze swoimi rekomendacjami i opiniami. Druga płaszczyzna to ubieganie się o uwzględnienie głosu społeczności lokalnej w procesie podejmowania decyzji o nazewnictwie przestrzeni. Trzeci wymiar konfliktu to spór na poziomie ustrojowym i obrona praw samorządów przed wkraczaniem władzy centralnej w ich kompetencje. W przypadku obrony ulicy Dąbrowszczaków w Warszawie staraliśmy się prowadzić działania na wszystkich tych trzech polach, aczkolwiek ich waga zmieniała się w czasie.

O konflikcie wokół faktów historycznych i ich interpretacji w kontekście „dekomunizacji” można by pisać tomy. Podstawą dla zmian przeprowadzanych przez wojewodów były przede wszystkim krótkie „biogramy” zamieszczone na stronie internetowej IPN-u. Nie wiadomo kto konkretnie jest ich autorem, brak w nich odniesień do materiałów źródłowych, a fakty dobrane są wybiórczo, tak by pasować do tezy o jednoznacznym symbolizowaniu komunizmu. Odnośnie stanowiska IPN-u w sprawie ulicy Dąbrowszczaków warto przytoczyć fragment wystosowanego w ramach naszej kampanii listu otwartego do Wojewody Mazowieckiego, pod którym podpisało się wiele autorytetów świata nauki, w tym wielu historyków: Definicja Dąbrowszczaków autorstwa Instytutu Pamięci Narodowej, na podstawie której zaleca się zmianę nazwy ulicy, zawiera szereg błędów, nadużyć, uproszczeń oraz ideologicznych interpretacji historycznych faktów. W opinii IPN-u na temat Dąbrowszczaków zawarte są m.in. stwierdzenia, że byli realizatorami polityki stalinowskiej na Półwyspie Iberyjskim oraz, że większość z nich dążyła do budowy w Hiszpanii państwa stalinowskiego – o tym, że walczyli przeciwko faszyzmowi nie ma w notatce ani słowa. Manipulacje tego typu znajdują się właściwie w każdym biogramie przygotowanym przez IPN.

Odwołanie się do woli społeczności lokalnej było kluczowym czynnikiem szczególnie w pierwszych etapach kampanii, kiedy decyzja o ewentualnych zmianach nazw ulic była jeszcze w rękach warszawskich radnych. Masowe (ponad półtora tysiąca podpisów pod petycją w niecałe 2 tygodnie) poparcie sprawy zachowania nazwy ulicy Dąbrowszczaków przez mieszkańców i mieszkanki miało fundamentalne znaczenie i wraz z innymi równoległymi działaniami poskutkowało porzuceniem rozważań o zmianie tej nazwy przez Radę Warszawy. W kolejnej fazie „dekomunizacji”, gdy wojewodowie narzucili nowych patronów, w wielu miejscach mobilizacja mieszkanek i mieszkańców nabrała innego charakteru – przestała być walką o zachowanie dawnej nazwy, a zaczęła być dodatkowo walką o usunięcie nowej. Warszawskiej ulicy Dąbrowszczaków dotyczy to w niewielkim stopniu, gdyż Borys Sawinkow, który miał ich zastąpić nie budził aż tak wielkich emocji. W Gdańsku natomiast, gdzie upamiętnienie polskich ochotników i ochotniczek Brygad Międzynarodowych zostało zastąpione przez upamiętnienie Lecha Kaczyńskiego, wiele osób wystąpiło przeciwko „dekomunizacji” nie ze względu na przywiązanie do Dąbrowszczaków, ale na niechęć do patronatu Kaczyńskiego, a tym bardziej narzuconego w ten sposób.

Trzeci poziom sporu nabrał znaczenia wraz z upływem terminu 12 miesięcy, podczas których „dekomunizacja” miała zostać przeprowadzona przez samorządy. Chociaż inicjatywy sprzeciwiające się „dekomunizacji” od początku wejścia w życie ustawy podkreślały naruszenie zasady subsydiarności i niezgodność przepisów z Konstytucją RP oraz Europejską Kartą Samorządu Lokalnego, to wydaje się, że środowiska okołoliberalne dopiero w obliczu zastosowania tych przepisów przez wojewodów zdały sobie sprawę ze sposobu ich funkcjonowania. Pomimo iż 2 lata wcześniej PO pomogła przegłosować ustawę, a w niektórych miastach razem z PiS-em snuła „dekomunizacyjne” plany, to nowe nazwy nadane przez wojewodów, skala zmian, zdecydowany głos mieszkanek i mieszkańców, a także zbieżność w czasie z innymi konfliktami pomiędzy wojewodami a samorządami spowodowały, że część lokalnych władz, w których PO ma większość, zdecydowała się na konfrontację z wojewodami i podjęcie prób unieważnienia ich zarządzeń.

Działalność oddolnych inicjatyw odbywała się na wszystkich trzech wskazanych płaszczyznach. Na polu faktów historycznych polegała na wskazywaniu błędów i manipulacji w opiniach IPN-u oraz kształtowaniu alternatywnej narracji mającej oparcie w rzetelnych opracowaniach i materiałach źródłowych. W zakresie podkreślania roli mieszkanek i mieszkańców w procesie decydowania o nazewnictwie przestrzeni w ich okolicy kluczowymi działaniami było informowanie oraz zbieranie głosów poparcia np. w formie petycji. Na płaszczyźnie sporu kompetencyjnego rola oddolnych ruchów była ograniczona i sprowadzała się do podkreślania tego aspektu w narracji o „dekomunizacji” oraz do prób przekonywania samorządowców do upominania się o swoje prawa. W Warszawie działalność na tych trzech poziomach (przede wszystkim w sprawie ulicy Dąbrowszczaków) doprowadziła najpierw do częściowego zatrzymania „dekomunizacji”, gdy ta była zależna jeszcze od władz samorządowych, a następnie do zaskarżenia decyzji wojewodów i późniejszych zwycięstw w sądach administracyjnych. Oczywiście ocena, na ile jest to zasługą oddolnych działań, a na ile wypadkową innych czynników, może być kwestią sporną. Niewątpliwie jednak nie były to działania bez znaczenia, o czym mogą świadczyć m.in. słowa Wiceprzewodniczącej Komisji ds. Nazewnictwa Rady m.st. Warszawy, która na antenie radiowej przyznała, że do zachowania ulicy Dąbrowszczaków Radę przekonały działania podjęte w ramach kampanii „Łapy precz od ul. Dąbrowszczaków”.

Ulice to nie wszystko

Powrót nazw związanych z historią i tradycją lewicy na ulice polskich miast to nie jedyny efekt oporu wobec „dekomunizacji”. W ciągu tych trzech lat zdarzyło się coś, co cieszy nie mniej niż ostatnie wyroki sądów administracyjnych.

Cała koncepcja „dekomunizacji” miała na celu ustanowienie nowych kryteriów, wedle których decydowano by, kto i dlaczego może znaleźć się w gronie osób, którym oddawana jest cześć i pamięć. „Dekomunizacja” miała być tym elementem, który pod przykrywką usuwania symboli totalitaryzmu wyłączy z tego grona wiele osób, do których mogłaby odwoływać się lewica. Z jednej strony wykluczenie za jakiekolwiek związki z komunizmem niezależnie od zasług; z drugiej natomiast włączenie w panteon bohaterów narodowych postaci, których etyka zachowań – mówiąc delikatnie – budzi poważne wątpliwości, jednak ich antykomunizm pozwala zrelatywizować ich wszelkie winy.

Na polu polityki historycznej prawica prowadzi zmasowaną ofensywę. Instytut Pamięci Narodowej kształtujący dominujące narracje dysponuje rocznie ponad 300 mln zł, czyli ma budżet kilkukrotnie większy niż PAN. Do tego można dodać pieniądze, które na kampanie historycznej propagandy przeznacza Polska Fundacja Narodowa. To ogromna machina ukierunkowana na przekształcenie społecznej pamięci i ukształtowanie zbiorowej tożsamości w duchu nacjonalizmu i konserwatyzmu. Opór wobec tej machiny nie ogranicza się jednak jedynie do prób zachowania obiektów czy nazw w przestrzeni publicznej.

Paradoksalnie, wydaje się, że historia na lewicy ma się coraz lepiej. Sprzeciw wobec „dekomunizacji” i obrona poszczególnych nazw ulic poskutkowały pogłębieniem i rozpowszechnieniem wiedzy na temat osób, organizacji, dat czy wydarzeń istotnych dla ruchów wolnościowych i postępowych. Konieczność przedstawiania narracji alternatywnej wobec manipulacji IPN-u wzbudziła potrzebę poszukiwania i opracowywania informacji na temat faktów z przeszłości. „Dekomunizacja” sprawiła również, że wiele osób zainteresowało się historią lewicy.

Na bazie inicjatywy „Łapy precz od ul. Dąbrowszczaków” powstało Stowarzyszenie Ochotnicy Wolności, które zajmuje się odkrywaniem i upowszechnianiem wiedzy o polskich interbrygadzistach i interbrygadzistkach. W mediach społecznościowych coraz więcej jest stron popularyzujących wiedzę o historii lewicy (np. „Przywróćmy pamięć o Patronach Wyklętych” czy „Historia Czerwona i Czarno-Czerwona”). Działają również „chóry rewolucyjne”, które w swoich repertuarach mają historyczne pieśni robotnicze. Coraz więcej odbywa się również wydarzeń związanych z pamięcią historyczną lewicy – uroczystości rocznicowych, wykładów, projekcji filmowych itp.

O odwrotnych do zamierzonych skutkach „dekomunizacji” świadczyć może przypadek Stanisława Tołwińskiego na warszawskim Żoliborzu. W tegorocznej edycji budżetu partycypacyjnego mieszkanki i mieszkańcy będą mogli głosować na dwa projekty poświęcone upamiętnieniu tej postaci (tablica edukacyjna oraz publikacja książkowa połączona z wystawą). To niewątpliwie reakcja na przymusową zmianę nazwy ulicy, przeciwko której protestowała zarówno lokalna społeczność, jak i historycy. O Stanisławie Tołwińskim dawno na Żoliborzu nie było tak wiele słychać, jak w ciągu ostatnich kilku miesięcy. To samo tyczy się wielu innych patronów, których chcieli usunąć wojewodowie i IPN.

Punkt zwrotny

Przez wiele lat historia zadawała się być obszarem, w który lewica angażuje się niechętnie. Z jednej strony dominowało myślenie o „patrzeniu w przyszłość”, z drugiej pojawiały się obawy o możliwość prowadzenia lewicowej narracji historycznej po kilkudziesięciu latach PRL-u. Sfera historii niemal całkowicie została zagospodarowana przez nacjonalistyczną prawicę, która z projekcji przeszłości uczyniła jeden z fundamentów budowania tożsamości zbiorowej.

Opór wobec „dekomunizacji” zdaje się być punktem zwrotnym, który spowodował powrót historii w zakres zainteresowania współczesnych ruchów wolnościowych i postępowych. Można zaryzykować tezę, że „dekomunizacja” przyniosła skutek zupełnie odwrotny do zamierzonego – zamiast wymazać pamięć historyczną lewicy, pośrednio przyczyniła się do jej przywrócenia. Zarówno w środowiskach działaczek i działaczy, którzy zdali sobie sprawę z istotności tematów tego typu, jak i wśród mieszkanek i mieszkańców, którzy w reakcji na nadgorliwość „dekomunizatorów” zaczęli pogłębiać wiedzę na temat dotychczasowych patronów i zabiegać o ich pozostawienie.

Aktualny rozwój wypadków w zakresie „dekomunizacji” nazw ulic napawa optymizmem – dawne ulice prawdopodobnie wrócą na swoje miejsce. W całym tym sporze nie chodzi jednak przecież tylko o upamiętnienia na tabliczkach informacyjnych. To tylko jedno z wielu pól, na którym ścierają i ścierać się będą różne wizje historii. Opór wobec „dekomunizacji” pokazał, że lewica chce, może i powinna zabierać głos w tych kwestiach i budować swoje narracje o przeszłości. Oparta na manipulacji „jedyna słuszna wizja” historii proponowana przez IPN wymaga stworzenia alternatywy i przeciwwagi. I chociaż ta walka jest nierówna to za nami pierwsze starcia. I pierwsze zwycięstwa.

Michał Kowalczyk – absolwent Instytutu Socjologii UW, aktywista, współzałożyciel Stowarzyszenia Ochotnicy Wolności zajmującego się pamięcią historyczną lewicy, w tym przede wszystkim polskich ochotników i ochotniczek biorących udział w hiszpańskiej wojnie domowej, powstałego na bazie inicjatywy „Łapy przecz od ul. Dąbrowszczaków”.

 

(pierwotne miejsce publikacji: „Kwartalnik Kulturalno-Polityczny Bez Dogmatu”, nr. 116, 11/2018)